2022-10-24 12:03:55
Bal na dworcu w koszulkach
Przygotowując plejlistę na sesję Wydziału X "Bal na dworcu w Kolszukach", wpadłem na ten cover — ostatni raz słuchałem jakieś ćwierć wieku temu. Pamiętam, pamiętam, pamiętam... choć mały smyk byłem, ale prowadziłem sesje, tak zajebiście jak dziś, a może nawet lepiej. Nam wtedy do grania w erpegii musiał wystarczyć fragment spróchniałej deski zamiast karty postaci, kawałka starej cegły używaliśmy jako kostki, a kilka zardzewiałych gwoździ służyło nam za ołówki – pamiętam, że kaleczyliśmy się nimi i dostawaliśmy od tego tężca, ale i tak było wspaniale. Nie mieliśmy żadnych gralni, erpegowych pubów, czy innych lokali, nie marzyliśmy nawet o zatęchłej piwnicy! Graliśmy w zwiniętej gazecie, która leżała w dziurze na środku błotnistej drogi. Było tam brudno i wilgotno, ale dla nas była to świątynia RPG, jedyna w jakiej mogliśmy grać! A czasu na grę też było mniej niż teraz, bo wstawaliśmy o 22.00 w nocy, pół godziny przed położeniem się spać, jedliśmy kęs trucizny na śniadanie i szliśmy pięćdziesiąt kilometrów do roboty, do kopalni odkrywkowej Bełchatów. Pracowaliśmy tam 28 godzin na dobę, 8 dni w tygodniu za 12 groszy na całe życie. A gdy wracaliśmy do domu i chcieliśmy iść do gazety, żeby pograć gwoździami i cegłą w erpegi, to ojciec kroił nas nożem do chleba i tańczył na naszych grobach. A i tak mieliśmy dobrze, bo mogliśmy słuchać Dee Facto, jeśli akurat leciało w radio u sąsiadów, czytać na bieżąco Magię i Miecz przez szybę w kiosku i grać w Časové Krystaly, które mieliśmy ma dyskietce w TAGu albo w Pierdycję Łorhameru z segregatora.